Gibony, łabędzie, bieliki amerykańskie, wilki, nornice stepowe, kruki… Co łączy te wszystkie zwierzęta, pochodzące z zupełnie odmiennych rodzin? Zdecydowanie więcej je różni, jednak jest jedna cecha, która jest dla nich wspólna – są monogamistami. Owszem, wśród niektórych z nich zdarzają się skoki w bok, jednak co do zasady wybierają oni sobie partnerów na całe życie. Szczególnym przykładem są tutaj łabędzie, które od zawsze były symbolem wiecznej miłości. Nic dziwnego – po śmierci partnera często nie szukają nowego towarzysza życia, a… podobno umierają z żalu.
Niezależnie od tego, jaka jest prawda, wiadome jest jedno – wiążą się z innymi osobnikami na całe życie. Człowiek, czysto teoretycznie również. Pytanie jednak, czy tego typu zachowania są rzeczywiście w naszej naturze? Czy związek jednej kobiety i jednego mężczyzny wynika z uwarunkowań biologicznych? Czy też raczej jest to mechanizm kulturowy, który sobie ludzie wypracowali na przestrzeni dziejów? Niektórzy naukowcy są zgodni – monogamia to nic innego, jak tylko wymysł tradycji, który nie ma pokrycia w naszej biologii.
Wskazuje się m.in. na to, że nasi najbliżsi kuzyni – szympansy i goryle – wcale nie są monogamiczni. Niejeden mężczyzna i wiele kobiet również, żyjąc w związku, obejrzy się za kimś, kto wyda się im atrakcyjny. Nie znaczy to oczywiście, że są od razu gotowymi zdradzić z przypadkowo napotkanym nieznajomym. Wielu z nas za to bardzo chętnie wchodzi w kontakty seksualne z różnymi partnerami w momencie, kiedy jest się „wolnym”.
Z tego artykułu dowiesz się:
Kiedy mieszkaliśmy w jaskiniach…
Wiele z twierdzeń historyków, dotyczących szczególnie okresu prehistorii, kiedy ludzie jeszcze żyli w jaskiniach lub też budowali proste chaty, to wyłącznie domniemania. Często jednak do swoich teorii dobierają tezy z innych dziedzin nauki. I tak też jest z teorią na temat poligamiczności ludzi z okresu poprzedzającego starożytność.
Otóż jak twierdzą niektórzy badacze, ludzie już wtedy, zgromadzeni w społecznościach o charakterze matriarchalnym, żyli zgodnie, uprawiając seks z różnymi partnerami. Skąd takie przypuszczenie? Otóż podpierają to budową kobiecego sromu i większą potrzebą zaangażowania, by osiągnęła ona orgazm. Prawdę mówiąc, nikt z nas nie wie, czy ars amandi pierwszych mężczyzn była jakoś szczególnie rozwinięta, stąd też wyszło się z założenia, że kobieta, by czuła się w społeczności bezpieczna i pewna, potrzebowała wielu partnerów seksualnych, co dopiero dawało jej spełnienie seksualne. Ile w tym prawdy – jak pisaliśmy, możemy jedynie domniemywać.
Od Egipcjan po Clintona
Kultury starożytności podchodziły zgoła inaczej do seksu niż my obecnie. Wierność małżeńska była raczej ograniczonym zjawiskiem. Zdrad dopuszczali się zarówno mężczyźni (bardziej jawnie), jak i kobiety (dużo bardziej skrycie). Znamy w końcu opisy orgii z greckich czy rzymskich przyjęć, gdzie kurtyzany i służki ulegały znajdującym się na przyjęciu mężczyznom. Wiemy też, jaki był stosunek ówczesnych społeczeństw choćby do prostytucji – w Grecji były „niskie” prostytutki, które służyły każdemu mężczyźnie za drobną opłatą do zaspokojenia ich żądz, ale też były hetery, które towarzyszyły najznamienitszym i najbogatszym obywatelom. W Egipcie prostytucja była sakralna – kapłanki Izydy musiały oddawać się na przykład wędrowcom, którzy przybywali do ich świątyń. Z kolei w Mezopotamii każda kobieta co najmniej raz w życiu musiała udać się do świątyni, by na nią zarobić przez stosunek seksualny z przypadkowym „klientem”.
Znamy też opisy biblijne – wszak Sodoma i Gomora były przykładem największej rozpusty w historii. Orgie były normą, nie tylko między kobietami i mężczyznami, ale też homoseksualne. Z tego też powodu oba miasta miały zostać zniszczone przez Boga. A przynajmniej tak stoi w Piśmie Świętym.
To właśnie ono zamieszało w historii związków damsko-męskich. Biblia, choć na początku przyzwalała na poligamię (ba! król Salomon był rekordzistą, miał bowiem 700 żon i 300 nałożnic), to podobno od samego początku bożym planem było stworzenie idealnego związku dwojga ludzi – kobiety i mężczyzny, co wyraża się w stworzeniu przez Boga Adama i Ewy. Między innymi stąd właśnie monogamia stała się popularnym „rozwiązaniem” w kulturze chrześcijańskiej i później całej zachodniej. Na wschodzie wciąż jednak poligamia ma się świetnie (chociażby w islamie).
Co wiemy na pewno, to że udane życie seksualne zawsze kojarzone było od zawsze z władzą. Wpierw dotyczyła władzy mężczyzny nad kobietą – w przeciwieństwie do matriarchalnych społeczeństw, gdzie to jedna kobieta mogła mieć tylu mężczyzn, ilu chciała, to w patriarchalnych, kiedy to mężczyzna ma władzę nad żoną, sytuacje się odwróciły. Stąd też istnienie haremów w kulturach arabskich, gdzie kobieta podlega mężowi.
Z drugiej strony – chrześcijanie wcale nie byli tacy wierni, jak przewidywały to nakazy biblijne. Rzadko który król z zachodniego świata był lojalny wobec swojej żony. Na swoich dworach mieli metresy, będąc poza swoją domeną, korzystali z okazji na „skok w bok” i zdradzali małżonki w wielu innych okolicznościach. Do dzisiaj mamy żywe przykłady, że władza wiąże się z posiadaniem większej ilości partnerek. Dotyczy to nie tylko dyktatorów, jak na przykład Hitler, który w życiu miał co najmniej kilkanaście kobiet (w tym siostrzenicę), ale też szanowanych prezydentów, w tym Billa Clintona. Któż mógłby zapomnieć jego aferę seksualną, której bohaterką była młoda stażystka, Monica Lewinsky? Kto też nie pamięta spekulacji na temat romansu J.F. Kennedy’ego z największą seksbombą tamtych czasów – Marylin Monroe? A to tylko niektóre z ujawnionych historii.
Ewolucyjne mechanizmy
Skąd się wzięło to, że ludzie dzierżący władzę mają większe powodzenie u kobiet? Odpowiedź jest bardzo prosta – władza często oznacza pieniądze. Pieniądze zaś to potencjalnie lepszy start dla dziecka i możliwość utrzymania rodziny na odpowiednim poziomie. Oczywiście to nie jest stała reguła, wszak znamy historię (choć raczej głównie bajki), gdzie kobiety, mając do wyboru bogatych władców i biednych, dajmy na to, grajków, wybierają tych drugich. Chłodna ewolucyjna kalkulacja jednak daje im jednak jasny wybór – to ci u władzy są lepszymi partnerami.
To zaś wiąże się z jednym – mężczyźni, którzy dzierżą stery, mają większe powodzenie u pań, a tym samym – mogą sobie pozwolić na związki poligamiczne, często nawet, kiedy są w związku małżeńskim.
Sama budowa ciała również zdradza pewną prawidłowość. Otóż w świecie zwierząt, jeśli występują znaczące różnice między osobnikami różnych płci, to ich relacje seksualne mają charakter poligamiczny. Jeśli więc samce są znacznie większe od samic, to oznacza, że to on kontroluje społeczność i ma prawdo do zyskania większej ilości partnerek do rozrodu. Jego gabaryty bowiem pozwalały mu na skuteczniejszą ochronę haremu przed innymi samcami. Jakby nie patrzeć – między ludzkimi kobietami i mężczyznami również występują istotne różnice, choć coraz częściej da się zaobserwować, że pod względem wzrostu odmienności te powoli się wyrównują albo są nieznaczne.
Ewolucja jednak jest dość kapryśna i też nie daje nam pełnej swobody poligamicznej. Tradycyjna poligamia bowiem pozwala na beztroskie rozsiewanie swojego nasienia, by zapłodnić jak największą liczbę partnerek. Ewolucja człowieka jednak poszła kilka ogromnych kroków dalej. Kiedy u zwierząt większość młodych jest niemal od razu zdolna do samodzielnego bytowania albo przynajmniej bezproblemowego funkcjonowania wśród członków stada, to ludzkie dzieci wymagają ścisłej opieki co najmniej do czasu dojrzewania. Wynika to m.in. z charakterystyki naszego mózgu. Większości zwierząt objętość mózgu w ciągu życia wzrasta o kilkanaście-kilkadziesiąt procent. Nasz zwiększa się kilkukrotnie do pełnoletniości. Powód jest oczywisty – poród z niemal w pełni rozwiniętą czaszką byłby niemożliwy.
To zaś wymaga „przykucia” mężczyzny do rodziny. Kobieta z dzieckiem, choć w dzisiejszych czasach oczywiście sama może sobie doskonale poradzić, to jeszcze nie tak dawno temu była w ekstremalnej sytuacji. Utrzymanie siebie i dziecka w takiej chwili wymagało ogromnego zaangażowania i podziału obowiązków. Przed czasami zabezpieczeń socjalnych i równości praw płci, jeśli mężczyzna odrywał się od rodziny, kobiety często były skazane na prostytucję, a także inne zawody z kategorii tych, których wielu z nas nie chciałoby wykonywać. Wychowanie zaś pozostawiały krewnym lub znajomym, jeśli się na to zgadzali, albo też ich dzieci trafiały do obcych ludzi.
Chemia i uczucia
Ostatecznie na straży monogamii stoją hormony, a właściwie to przede wszystkim jeden. Choć testosteron skłania nas do szukania większej ilości partnerów seksualnych, to obok niego jest jeszcze oksytocyna – hormon miłości, który skutecznie przywiązuje nas do obecnych partnerów. Choć i te u niektórych czasem tracą na znaczeniu. Z drugiej strony, niektórzy naukowcy dowodzą, że trwałe pary, które są dobrze dobrane seksualnie, częściej przeżywają orgazmy, co ma z kolei przechylić szalę na korzyść monogamii.
Dlatego też ewolucjoniści, którzy postrzegają człowieka jako istotę poligamiczną, ukuli specjalny termin – poligamii seryjnej. Człowiek wchodzi w relację z danym partnerem na dany okres, najczęściej przynajmniej częściowego odchowania potomstwa. Po tym zaś, kiedy pozytywne emocje i uczucia gasną, szuka nowych partnerów. Stąd też instytucja rozwodu, która jest w całym zachodnim świecie dość popularna. Wielu ludzi po rozstaniu się z dotychczasowym partnerem nie poprzestaje jednak w szukaniu szczęścia z innym. I według naukowców – na tym miałaby właśnie polegać poligamiczność współczesnych ludzi.