Choroby weneryczne miały różne oblicza, jednak żadna nie zapisała się w historii ludzkości tak, jak kiła. Choć dzisiaj możemy ją skutecznie leczyć, to wciąż stanowi nie lada zagrożenie, tym bardziej że jej rozwój może być utajony. Jeśli zaś postępowanie jest jawne, to chory musi się liczyć z szeregiem naprawdę paskudnych objawów – począwszy od owrzodzeń, przez postępujący paraliż, aż po śmierć – a to, jaką drogą się będzie rozwijać zakażenie? Tego też nie wiadomo, gdyż kiła przyjmuje najróżniejsze postaci.
Jej historia jednak, jakkolwiek by to brzmiało, jest w pewien sposób fascynująca, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę syfilityków – chorych na syfilis, wśród których znajdziemy nie tylko sławnych ludzi, ale też tych, którzy mieli ogromny wpływ na bieg historii. Równie ciekawe jest to, jak nazywano ją przez wieki, co świadczyło o wyjątkowej „uprzejmości” wobec innych narodów. Intryguje też fakt, że nie do końca wciąż znana jest jej geneza. Dlatego też w tym artykule opowiemy Ci krótko o tym, jak wyglądała historia tej choroby – jakie są hipotezy dotyczące pochodzenia, jak ją leczono, a także jakie nazwy jej przypisywano.
Z tego artykułu dowiesz się:
Przywleczona czy europejska?
Skąd się wziął syfilis? Obecnie teorie są dwie, przy czym druga wymieniona stanowi obalenie tej pierwszej.
Wątpliwa wymiana z Indianami
Otóż do niedawna jeszcze wielu naukowców twierdziło, że kiłę do Europy przywiódł Krzysztof Kolumb. Jak się okazało, w obu Amerykach była ona dość powszechnym zjawiskiem. Indianie, czy to północnoamerykańscy, czy też Aztekowie i Majowie przechodzili ją w łagodny sposób. Członkowie wyprawy Kolumba, którzy połasili się na kontakty seksualne z tamtejszymi kobietami (niezależnie od tego, jak do nich dochodziło) zaś nie mieli tej odporności, jaką cieszyli się tubylcy. Szybko więc zaczęli się zarażać. W zamian za to oni „obdarowali” Indian… przeziębieniem i innymi chorobami. Z dzisiejszej perspektywy nam może wydawać się to dość zabawne, jednak był to czynnik, który walnie przyczynił się do upadku tamtejszych, dość dobrze rozwiniętych cywilizacji. Ospa, przeziębienie, grypa zabiła zdecydowanie więcej rdzennych Amerykanów niż jakakolwiek broń.
Syfilis jednak nie pozostawał Europejczykom dłużny. Pierwsze oznaki epidemii pojawiły się w 1495 roku, po bitwie o Neapol. Wtedy też masowo na nią zapadły całe oddziały francuskich żołnierzy, którzy zmarli w kilka miesięcy od wykrycia pierwszych objawów. W pięćdziesiąt lat po tych wydarzeniach w Europie było już milion potwierdzonych przypadków kiły. Biorąc pod uwagę fakt, że wtedy na całym świecie żyło około 500 mln, to daje wyraźny obraz, jak duża była skala zachorowań. Duże znaczenie dla proliferacji kiły najprawdopodobniej miały obwoźne prostytutki. Zapewne kojarzycie powiedzenie „burdel na kółkach”? Wziął się on właśnie z tego, że ze średniowiecznymi i renesansowymi armiami jeździły tabory z prostytutkami. Biorąc natomiast pod uwagę fakt, że często były to dziewczyny z portów, gdzie mogli przebywać ludzie Kolumba, nietrudno było o zarażenie się i rozniesienie choroby dalej.
Syfilis w Europie był od zawsze?
Druga teza, którą stawiają m.in. archeolodzy urbanistyczni z Uniwersytetu Wiedeńskiego, we współpracy z badaczami z Zakładu Medycyny Sądowej i z Centrum Anatomii i Biologii Komórkowej, jest całkowitym zaprzeczeniem tej, że niby to odkrywcy mieli przywieść chorobę do Europy. Ona już tutaj była i po prostu czekała na „lepsze czasy” do rozwoju. Dowodem na to mają być m.in. szkielety, jakie wykopano na placu katedralnym St. Pӧlten. Mają one prezentować typowe dla kiły wrodzonej zniekształcenia czaszek, jak i uzębienia. Co ważne – dotyczy to kości, które datuje się na IX wiek naszej ery, więc na wiele lat przed tym, jak Kolumb wyruszył Santa Marią, by odkryć zachodnią drogę do Indii.
Co więcej – niektórzy historycy wskazują, że już w starożytności znane były pierwsze przypadki tej choroby, tylko nikt nie potrafił jej jeszcze zidentyfikować. Najprawdopodobniej zaś uważano, że chory cierpi na trąd (ze względu na wysypki i owrzodzenia, które pojawiają się na ciele), wobec czego, można się spodziewać, cierpiący na tę przypadłość po prostu byli izolowani. Innym dowodem na to, że choroba miała już wcześniej występować w Europie, jest… ołtarz Wita Stwosza w Kościele Mariackim w Krakowie. Jedna z postaci ma typowy dla kiły siodełkowaty nos.
Jak natomiast choroba, która przez tyle lat była nieobecna w Europie, nagle zaczęła zbierać śmiertelne żniwa? Czynników jest kilka. Wskazuje się, że najprawdopodobniej albo bakteria mutowała, albo została przywleczona za czasów krucjat przez powracających rycerzy, jak i… wspomniane prostytutki.
Należy też wspomnieć, że był to czas, kiedy Europa cieszyła się szerzej rozbudowaną infrastrukturą, która pozwalała przemieszczać się ludziom nie tylko drogą morską, ale również lądową do odleglejszych państw. To doskonałe warunki dla rozprzestrzenienia się choroby. Dodatkowo czas ten nakładał się na pogłębiającą się swobodę obyczajową. Mieszkańcy Starego Kontynentu byli niemal dosłownie „wyposzczeni” po średniowieczu, a wraz z renesansem i reformacją przestawali obawiać się Kościoła, jak i wiecznego potępienia, którym duchowni straszyli swoich wiernych. Uciechy cielesne, racjonalizm, a także „tu i teraz” stawały się dla ludzi odrodzenia najważniejszymi wartościami. A że rosnąca rozwiązłość sprzyjała rozprzestrzenianiu się choroby, wydawało się przez lata stanowić problem drugorzędny. Niemniej jednak szybko skojarzono jej objawy z tym, jak się przenosiła… co wydawało się mimo wszystko wielu ludziom nie przeszkadzać.
Jak leczono syfilis?
Rosnący problem skłaniał ówczesnych lekarzy do tego, by znaleźć właściwą terapię. Pierwszym „przełomowym” leczeniem, które zapoczątkował Szwajcar, Paracelsus, było… nacieranie maścią z rtęcią. Można spodziewać się, jakie były skutki uboczne – łysienie, uszkodzenia nerek to tylko dwa z wielu przykładów efektów ubocznych tej terapii. Stosowano też ją wewnętrznie, zalecając np. czekoladę z rtęcią. Czy terapia przynosiła skutki? Owszem, ale to tak, jakby leczyć ospę dżumą, więc wiele osób, które poddano tej kuracji, najzwyczajniej nie dożyło dojrzalszego wieku.
Z drugiej strony próbowano też nalewek z drzewa gwajakowego, które pochodziło z Nowego Świata. Uznano bowiem, że skoro choroba wzięła się właśnie stamtąd, to warto też sięgnąć po terapie, które tam się stosuje. Kiła jednak wciąż zbierała swoje śmiertelne żniwa. Dopiero na początku XX wieku, czyli ponad 400 lat po powrocie Kolumba z Ameryki, doszło do rzeczywistego przełomu w leczeniu. Paul Ehrlich odkrył lek Salwarsan, który skutecznie leczył z objawów choroby. Powodował jednak poważne skutki uboczne. Wynikały one ze składu preparatu i jeśli rozbić jego nazwę, to z pewnością zorientujecie się dlaczego. Salw – to skrót od salvator, z łaciny „wybawiciel”. Drugi człon pochodzi od… arsenu, który jest silnie trującym dla organizmów żywych pierwiastkiem. Prawdziwe wybawienie przyniósł dopiero Aleksander Fleming, który odkrył penicylinę, antybiotyk, będący skutecznym lekiem przeciw krętkom bladym – bakteriom, wywołującym kiłę. Od tamtej pory więc można skutecznie walczyć z chorobą.
Choroby, a uprzejmość między narodami
Ciekawy jest też fakt, jak syfilis był nazywany przez lata w różnych państwach. Jest to doskonały przykład głębokich animozji między różnymi krajami. Francuzi bowiem nazywali kiłę… chorobą angielską, sami Anglicy zaś francuską. Holendrzy mówili o chorobie hiszpańskiej (w tamtym czasie Niderlandy były pod panowaniem korony hiszpańskiej, dając się mieszkańcom mocno we znaki), a Polacy również mówili o francy (choć odnosili się tym do przypadków zachorowań spod Neapolu) lub dolegliwości niemieckiej. Rosjanie twierdzili zaś, że to choroba polska, Turcy wołali ją przypadłością chrześcijan. Ogólnie zasada była taka, że im bardziej wrogie narody, tym chętniej nazywali kiłę jego mianem przeciwnika.
Kiła powraca!
Syfilis, choć dzisiaj można go skutecznie leczyć, jest zdecydowanie niebezpieczną chorobą. Jak pokazuje historia, nieleczony może prowadzić do poważnych powikłań. Dodatkowo jest przenoszona nie tylko drogą płciową, ale też przy kontakcie z owrzodzeniem – wystarczy byle mikrouraz, by bakterie przedostały się do kolejnego organizmu.
Co gorsza, obserwuje się na nowo jej powrót. W samej Polsce od 2001 roku sukcesywnie wzrasta ilość zachorowań na nią. Obserwuje się ją również u uczniów szkół i to nie w formie wrodzonej. Konieczna więc jest rzetelna edukacja, która pozwoli ograniczyć jej występowanie do absolutnego minimum. Warto przede wszystkim pamiętać, że lepiej zapobiegać niż leczyć.